Wataha wróciła nad Jezioro Solińskie. Większa i z nowymi wyzwaniami. Jednym z nich była reakcja na atak terrorystyczny.
Rok temu ("Gazeta Policyjna" 2021, nr 7) opisywała szkolenie Plutonu Wsparcia Taktycznego Oddziału Prewencji Policji w Rzeszowie. Wzięło w nim udział kilkunastu funkcjonariuszy. W czerwcu 2022 r. Oddział Prewencji Policji w Rzeszowie zorganizował kontynuację tamtych ćwiczeń, ale w liczniejszym gronie. Do policjantów PWT dołączyli ich koledzy z CBŚP w Rzeszowie, żołnierze polscy i amerykańscy oraz strażacy. Łącznie, wraz z ekspertami prowadzącymi zajęcia, w ćwiczeniach z ratownictwa wodnego i działań specjalnych pod kryptonimem "Wataha" uczestniczyło 70 osób.
Wilcze watahy są sprawne i skuteczne w działaniu. W Bieszczadach takich nie brakuje i to samo można powiedzieć o funkcjonariuszach i żołnierzach operujących na tym terenie. Jest jedna różnica. Wilcze rywalizują ze sobą, a służby porządkowe współpracują. Te ćwiczenia zgrywały różne działania, m.in. pokonywanie stromych przeszkód terenowych, ratowanie ludzi z zatopionych pojazdów, odbijanie zakładników na statku z rąk terrorystów czy posługiwanie się mapą i penetrację terenu w poszukiwaniu osoby uzbrojonej.
STARZY I NOWI ZNAJOMI
Rok temu przedstawiliśmy kilku funkcjonariuszy PWT. Większość z nich jest w nim nadal. Od maja nowym dowódcą PWT jest podkom. Łukasz Bułatek, który poprzednio był dowódcą plutonu w Kompanii Prewencji OPP w Rzeszowie. Choć znał wcześniej policjantów PWT, teraz miał doskonałą okazję, by ich naprawdę poznać. W ćwiczeniach jako ich uczestnik, a także już jako instruktor uczestniczył st. sierż. Dawid Żak, w ostatnich miesiącach autor artykułów w "Gazecie Policyjnej", który niedawno zasilił kadrę dydaktyczną Wyższej Szkoły Policji w Szczytnie. A teraz przyjechał na "Watahę".
Nowymi przyjaciółmi stali się amerykańscy żołnierze. W Polsce są od kilku miesięcy. W większości to młodzi ludzie, ale już z godnym uznania doświadczeniem, zdobytym m.in. podczas misji ewakuacyjnej z Afganistanu.
- Ubiegłoroczne szkolenie było bardzo udane i odbiło się szerokim echem w środowisku służb mundurowych. Z uwagi na sytuację, która panuje na Wschodzie, niejednokrotnie musimy współdziałać z żołnierzami, Strażą Graniczną i innymi służbami. Teraz na naszym terenie są także Amerykanie i mając na uwadze, że i z nimi możemy pewnego dnia prowadzić działania, postanowiliśmy ich zaprosić. Wypadło to jeszcze lepiej, niż się tego spodziewaliśmy. To zdyscyplinowani, świetnie wyszkoleni żołnierze, a poza tym niezwykle otwarci i towarzyscy ludzie - powiedział dowódca PWT podkom. Łukasz Bułatek.
Z UŚMIECHEM
Okazji, by się o tym przekonać, nie brakowało. Zajęcia wysokościowe, czyli wspinaczkę po zaporze z wykorzystaniem łodzi typu RIB oraz zjazdy na linach na jej przeciwległą stronę prowadzili instruktor ratownictwa górskiego Bieszczadzkiego GOPR st. inst. Paweł Szopa oraz instruktor taktyki działań specjalnych 1. Brygady Strzelców Podhalańskich plut. Tomasz Szczyrek.
Po nocy spędzonej pod namiotami, jajecznicy ze 150 jaj usmażonej nad ogniskiem oraz herbacie zaparzonej z ziół zebranych na łące kolejny dzień rozpoczął się od szkolenia z ewakuacji z tonącego pojazdu oraz ratowaniu osób, które samodzielnie nie mogły się wydostać z zatopionego samochodu. Do tych ćwiczeń włączyli się podkarpaccy strażacy PSP, którzy w skafandrach nurkowych asekurowali pod wodą prowadzone ćwiczenia.
- Zachowajcie spokój. Macie trochę czasu na wypięcie się z pasów i zlokalizowanie klamki. Gdy samochód tonie, należy tuż przed jego całkowitym zanurzeniem złapać głęboki wdech powietrza. Nie próbujcie otworzyć pojazdu, póki woda nie wypełni samochodu i wyrówna się ciśnienie - tłumaczył dowódca Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej nr 3 w Rzeszowie bryg. Grzegorz Wójcicki.
Kto znalazł się w takiej sytuacji, ten wie, że jest to niezapomniane przeżycie. Dla Amerykanów ćwiczenie to było jak ciekawa przygoda. Właściwie do każdego szkolenia podchodzili w ten sposób. Nie jak do obowiązku, a jak do przygody. Jednak bez szaleństw, a z odpowiedzialnością. Uśmiech pojawiał się dopiero po wykonaniu zadania.
Tak było także podczas kolejnego szkolenia: abordażu z łodzi typu RIB w celu odbicia zakładników na statku z rąk terrorystów.
- Do tych ćwiczeń zaangażowaliśmy kolegów z rzeszowskiego Zarządu CBŚP, z którymi nie raz współpracujemy w ramach służby. Naszym zadaniem było podpłynąć dwiema łodziami, szturmem zdobyć statek, obezwładnić napastników i uwolnić uwięzionych. Za każdym razem w atakach brały udział mieszane zespoły, np. jednym z RIB płynęli nasi policjanci, a drugim Amerykanie. Tu chodziło o współpracę i wymianę doświadczeń. Gdy tak pomieszaliśmy składy, że w jednym zespole na łodzi płynęło trzech Amerykanów i trzech polskich policjantów, okazało się, że my i oni mamy inne taktyki postępowania w określonej sytuacji. Oni to robią po swojemu, my po swojemu, ale nikt nikogo nie nakłaniał do zmian. Dobrze jest wiedzieć, jak działają inni, omówić to i podzielić się spostrzeżeniami, gdyby kiedyś przyszło działać wspólnie w warunkach bojowych, być maksymalnie skutecznym - powiedział Bułatek.
Wspólne ćwiczenia polsko-amerykańskiej watahy obserwowali zastępca komendanta wojewódzkiego Policji w Rzeszowie podinsp. Jacek Juwa, podkarpacki komendant wojewódzki Państwowej Straży Pożarnej nadbryg. Andrzej Babiec oraz dowódca OPP w Rzeszowie insp. Jacek Maślanka, którzy nie kryli satysfakcji z organizacji i przeprowadzenia szkolenia. Jego dowodem były wręczone uczestnikom certyfikaty oraz wyrażona wola kontynuowania "Watahy" w przyszłości.
AZYMUT POLSKA
Następnego dnia funkcjonariusze PWT i amerykańscy żołnierze swój survival nad Jeziorem Solińskim kończyli wielokilometrowym marszem na azymut. St. chor. rez. Krzysztof Mika "MIXU" omówił zasady posługiwania się mapą oraz kompasem, a potem małymi grupami wszyscy ruszyli przez Bieszczady. Jedni nadłożyli dystansu, inni lepiej orientowali się w terenie, a gdy się spotkali, dalej maszerowali razem. Mijali wsie, pracujących w polu ludzi, turystów. Wszędzie, gdzie się pojawili, wywoływali na twarzach szczere, serdeczne uśmiechy. Każdy wie, że w sąsiednim kraju toczy się straszna wojna, dlatego widok wspólnie ćwiczących polskich policjantów i amerykańskich żołnierzy dawał poczucie bezpieczeństwa. Gdy wszyscy dotarli do mety na cyplu w Polańczyku i zrobili ostatnie pożegnalne zdjęcie, jeden z Amerykanów, patrząc na polskich kolegów i w stronę jeziora, złożył sobie obietnicę: - Kiedyś będę musiał wrócić do Polski.
Nikt jeszcze nie skomentował. Bądź pierwszy!